Tak, to absolutny must have polskiego ogłoszenia o sprzedaży samochodu 🙂 Pochodzenie nie ważne. Auto może sprzedawać Mirek, pierwszy właściciel, pierwsza właścicielka, teść Mirka, albo ktoś kto go zna. Nie ważne.
Spróbujcie znaleźć ogłoszenie, w którym sprzedawca przyznaje się, że nie wie jaki jest autentyczny przebieg samochodu. Oczywiście, w pewnych okolicznościach przyrody, jest opcja by usłyszeć to od uczciwego sprzedawcy, zwykle dzieje się to po wypluciu w twarz wyników z autoDNA czy innych serwisów detektywistycznych. Finalnie jednak nie spodziewajcie się skruchy czy zażenowania sprzedawcy. Ostatecznie powie Wam, że on nic na ten temat nie wie, takie auto kupił i wierzy w to co sprzedaje. Obieg się zamyka 🙂
Od chwili, w której pierwszy raz zobaczyłem ogłoszenie sprzedaży C5 i momentu podjęcia decyzji zakupowej, nie miałem wątpliwości, że przebieg samochodu należy nazwać „deklarowanym”. Stan licznika (nie mylić z przebiegiem) wtedy 10 letniego samochodu na poziomie 158 000 km musiał być efektem współczesnej walki o atrakcyjność anonsu.
Rodzi się więc pytanie kluczowe: Ile?
Jak głęboka musiała być korekta? Ile cofnięto? O Polakach mówi się, że są debilami motoryzacyjnymi. Że chcą być oszukiwani, dlatego rynek korekt kwitnie. Całkiem możliwe, zwłaszcza gdy w mentalności Polaka przebieg rozpoczynający się od 2xx xxx świadczy o zerowej przydatności do spożycia, albo nieuchronnie zbliżającym się końcu, o armagedonie. Wychowaliśmy się przecież w epoce półśrodków, a nowoczesna myśl technologiczna docierała do nas zawsze ze sporym opóźnieniem. Jak zawsze jednak warto ocenić drugi koniec tego patyka… w sensie kija.
Załóżmy więc, że nie jesteśmy totalnym amatorem. Interesujemy się motoryzacją, trzeźwo oceniamy sytuację, w miarę sprawnie potrafimy wskazać usterki, braki pojazdu czy, przy odrobinie szczęścia, ocenić też zużycie elementów związanych z przebiegiem*.
*to akurat bywa trudne w autach marki premium, jak wiecie np. AUDI, BMW czy Mercedes starzeją się z gracją jeśli tylko o nie zadbać 😉
Znaleźliście wiec ogłoszenie, oferta całkiem realna – w cuda przecież nie wierzymy. Przebieg samochodu zgodny z przyjętą średnią, powiedzmy 30 000 km rocznie. Samochód z 2010 roku, z rąk prywatnego właściciela, który z łezką w oku wspomina chwilę otrzymania kluczyków do tegoż pojazdu od lokalnego dealera, może mieć w granicach 200 000 km.
W tym momencie zbierają się ciemne chmury nad 90% ogłoszeń w portalach internetowych, gdzie przebieg aut w wieku 10 lat i więcej oscyluje wokół 178 000 km 🙂 Tak, i już wiecie dlaczego w ofercie jak wół stoi „stan licznika”, a tylko co bardziej zuchwali odważą się na szafowanie przebiegiem…
Wracamy do auta. Ma ok 200 000 km. Większość z nas, Polaków, auta nie chce, bo zaraz się zepsuje. Ma jakiś tam licznik odpaleń i przy określonym przebiegu komputer każe mu zaserwować właścicielowi litanię errorów i skończy się w ciągu miesiąca. Nie ważne. Jako naród, nie akceptujemy go! Precz ze starzyzną!
A co jeśli auto jest od Helmuta (choć bardziej prawdopodobne, że będzie to Ahmeth, Abdul, Zahir czy Muhammad)? Pomyślcie trochę! Nie każdy kościół jest przecież w pobliżu. Tyle w kwestii wątpliwości.
Sedno sprawy leży właśnie w braku przyzwoitości.
- Mirek, sprowadza samochody na miarę polskiego portfela. Nie są to więc auta z krystalicznie czystą historią. Jego 14-letnia igła ma przebieg niższy od dwukrotnie droższego 6-letniego auta z pewnego źródła. To musi dać do myślenia.
2. Mirek wie, że Polak boi się liczby z mnogimi zerami zaczynającymi się od 2xx xxx.
Co robi typowy Mirek?
- Wyrzuca książkę serwisową, która chytry plan sprzedaży rozkłada na łopatki.
- Koryguje licznik do wartości akceptowalnej przez rynek.
- Z ręką na sercu zarzeka się, że wszystko jest na „tip top”, a przebieg realny.
- W razie wtopy, „nic nie wiedział jak Boga kocha”.
I koło się zamyka.
Teraz o tym co sądzę. Będę mówił za siebie. Generalnie zakup od pierwszego właściciela daje pewną gwarancję, choć powszechnie wiadomo, że dzisiaj nawet rdzenni Niemcy kombinują by z łatwością popchnąć auto. Biorę auto w ciemno, choć w głębi ciągle zastanawiam się ile kilometrów natoczył mój nowy nabytek. Nie traktujmy Polaków jak idiotów, którzy za wszelką cenę chcą mieć auto „bez przebiegu”.
Już przeciętny Polak myśli i kombinuje. Skoro wszystkie oferty są pewne, a okazuje się, że stek kłamstw to eufemizm, to skąd mogę wiedzieć, że ta konkretna (pech chciał, że uczciwa) oferta mówi prawdę? Pan Kowalski powie przecież, że lepiej jeździć autem skręconym z 250 000 km na 150 000 km niż z deklarowanym przebiegiem 280 000 km, bo ten musiał mieć z 400 000 km. Takiej dedukcji trudno zarzucić niepoprawność. Niestety jednak, znane są przypadki, w których optymistyczny wariant nie ma pokrycia z rzeczywistością i niewinnie wyglądające 150 000 zajęło miejsce swojej wielokrotności.
Na koniec wracam do mojego samochodu. Kupiony od Marcina (musi być kolegą Mirka) Citroen z 2003 roku (I rej. 2004) w 2013 roku z przebiegiem 158 000 km, w rzeczywistości rok wcześniej miał 173 000 km. Raport nie zawiera istotnych informacji o kolizjach i złomowaniu samochodu, więc zakładam, że przez ostatni rok jeżdżenia do kościoła zrobił kolejne 20-30 tysięcy kilometrów. Po zjechaniu z lawety (pewnie pożyczonej) mógł mieć około 200 000 km – czyli „do wyrzucenia”. Dziś ma …203 000 km 🙂 I możecie być pewni, że wspomnę o tym przy okazji sprzedaży.
Pozdrawiam poszukujących uczciwych ofert
Do napisania tego tekstu skłoniła mnie obserwacja fejsbukowego profilu MotoDetektyw.
Moja cytryna właśnie przeskoczyła na 237 tyś km i jest jak nowa 🙂 Tylko debil boi się przebiegu powyżej 200 tyś 😉